Etyka i umiejętność czytania
Wczorajszy dzień wywołał we mnie wiele sprzecznych uczuć.
Najpierw pojawiła się dyskusja, w której okazało się, że moje psy będąc psami pracującymi realnie i prawdziwie (jako psy ratownicze w czynnej służbie lub emerytowane) są gorszego sortu (tak tak wiadomo co od razu się kojarzy ;) ) gdyż nie uprawiają pasienia albo nie mają instynktu pasterskiego. Oczywiście prawda jest, że border collie to psy pasterskie, jednakże w dzisiejszych czasach nie mamy się co oszukiwać w niewielu miejscach wykorzystuje się ich naturalne predyspozycje do pracy. Jednakże cechy, które sprawiają że są tak doskonałymi pasterzami, sprawiają również że są doskonałymi sportowcami i pracusiami. Nie bez przyczyny kiedy 18 lat temu decydowałam się na wybór tej a nie innej rasy do ratownictwa brałam pod uwagę jej predyspozycje i cechy. No i tu się rodzi moje zniesmaczenie. Moje psy nie pasą, bez względu na powód, są gorsze niż psy które rekreacyjnie idą na owce, żeby połechtać ego swojego właściciela, który potem i tak nie opanuje psa w życiu codziennym. Moje psy żyją na co dzień bez problemowo, a wychodzące ode mnie szczeniaki bez problemu odnajdują się w swoich nowych domach i zadaniach jakie im szykują przyszli właściciele. I to naprawdę świadczy, że są gorsze? Dbam o to, żeby dobrze trafiały i nie sprzedaję na siłę. |
Mam też obraz z drugiej strony, prowadząc szkolenia od lat i widząc z jakimi problemami borykają się właściciele źle dobranych borderów czy tez tacy, którzy nigdy w życiu mieć bordera nawet nie powinni. Widziałam już jak ludzie chcący z psem trenować obedience dostawali jako super psa sportowego typowego pastucha, który ni jak się do tego nie nadawał.
Jak młoda ambitna dziewczyna chcąca z psem robić frisbee trafiała na miot, który nigdy nie powinien trafić do sportu dla niedoświadczonego przewodnika z silnym instynktem pasterskim, który w centrum dużego miasta zwyczajnie się frustrował i męczył.
Serio psy bez instynktu są złe? Serio psy, które zwyczajnie są fajnymi psami sportowymi są niezgodne z rasą? A może to jednak brak samokrytyki i pewnej pokory sprawia, że „lepsze” są psy które pasą w weekend niż te które ciężko pracują.
Żeby jednak nie było, ze tylko to.
Wieczorową porą zapisałam się na webinar (jakże aktualnie popularna sprawa).
Dotyczył błędów w sztuce weterynarii, prowadziła go pewna znana pani adwokat od zwierzkowych spraw.
I jakież było moje zaskoczenie kiedy usłyszałam, że oważ pani ma wśród swoich klientów weterynarzy. Opowiadała jak to mówi im jak się zabezpieczyć przed klientami i ich roszczeniami, a zaraz opowiada jak zrobić to w drugą stronę. Jakoś etycznie nie gra.
I po raz kolejny nasuwa mi się pytanie w jakich czasach przyszło nam żyć.
Czy naprawdę będzie nikt już nie szanuje drugiego człowieka, a przynajmniej jest to taka rzadkość że można stwierdzić że to dinozaury.
Ot przemyślenia przy porannej ;) kawie
Jak młoda ambitna dziewczyna chcąca z psem robić frisbee trafiała na miot, który nigdy nie powinien trafić do sportu dla niedoświadczonego przewodnika z silnym instynktem pasterskim, który w centrum dużego miasta zwyczajnie się frustrował i męczył.
Serio psy bez instynktu są złe? Serio psy, które zwyczajnie są fajnymi psami sportowymi są niezgodne z rasą? A może to jednak brak samokrytyki i pewnej pokory sprawia, że „lepsze” są psy które pasą w weekend niż te które ciężko pracują.
Żeby jednak nie było, ze tylko to.
Wieczorową porą zapisałam się na webinar (jakże aktualnie popularna sprawa).
Dotyczył błędów w sztuce weterynarii, prowadziła go pewna znana pani adwokat od zwierzkowych spraw.
I jakież było moje zaskoczenie kiedy usłyszałam, że oważ pani ma wśród swoich klientów weterynarzy. Opowiadała jak to mówi im jak się zabezpieczyć przed klientami i ich roszczeniami, a zaraz opowiada jak zrobić to w drugą stronę. Jakoś etycznie nie gra.
I po raz kolejny nasuwa mi się pytanie w jakich czasach przyszło nam żyć.
Czy naprawdę będzie nikt już nie szanuje drugiego człowieka, a przynajmniej jest to taka rzadkość że można stwierdzić że to dinozaury.
Ot przemyślenia przy porannej ;) kawie
Sukces
Któż z nas nei chiałby go osiągnąć?
A jak to jest z tym naprawdę? W swojej codzienności trenera zawodników sportowych zbyt wielkimi sukcesami na razie pochwalic się nie mogę. A dlaczego? A dlatego, że większośc ludzi chciałobyw szystko osiągnąć szybko. W ostatnim czsie modne stały się bordery. Wiele osób dzwoni do mnie, że by chciało bordera, bo chca trenowac coś robić z psem. Dla siebie, dla dziecka, Bo jestem aktywny, bo ten pies to doskonale pasowałby do mojego życia. Tak wiem, że trzeba mu poświęcić czas, mówią kiedy pytam o to czy są świadomi tego jakie potrzeby ma ten pies. W sumei co się dziwić wszędzie w internetach można przeczytać, że jak nei masz milionów na koncie i nie masz imbicji sportowych to nei możesz być właścicielem bordera. I tak naprawdę to coś w tym jest. Nie w tych milionach ale w tych potrzebach. Wiele razy słyszałam , że jak patrzyli na to frisbee to nei wyglądało na takie trudne, a ile razy słyszę stojąc przy ringu zawodów obi, o mój pies tez tak potrafi i też by tu mógł startować. |
W sumie to oczywiście wszyscy mają rację, ale ....
No własnie i to ale.
Co stoi za pucharami na półkach, pięknymi rozetami, medalami?
Stoja lata ciężkiej pracy i wyrzeczeń.
Mordercze treningi nie raz w tygodniu ale każdego dnia. Miliony powtórzeń, wzajemne zaufanie, budowanie więzi.
Kiedy zaczynasz trenowac kończy się Twoje życie prywatne, bo kiedy inni idą na imprezę w góry czy na browarka Ty idziesz na trening.
Nie pojedziesz na weekendowy wypadzik, bo właśnie jest seminarium albo zawody albo trening.
Przekładasz ważne uroczystości rodzinne, bo właśnei jest seminarium albo zawody,, do których tak długo się przygotowywaleś.
Znajomi coraz częściej patrzą na Ciebie jak na freeka. Pukają się w głowę i mówią, że zwariowałeś. Obrażają się na Ciebie, bo Twój pies jest Twoim psem a nei maskotką dla znajomych.
Ciekawi mnei jedna rzecz, że ci smai ludzie mówią że nie mogą w tedy bo mają trening na siłowni czy trening innego typu i to jest ważne, ale trening z psem już nie. Ważneijsze jest wszystko inne.
Jednak jesli nei traktujesz tego powaznie to nie oczekuj sukcesów. Nie płacz kiedy pies ma cię głęboko w poważaniu, nie miej pretensji do wszystkich, bo możesz mieć pretensje tylko do siebie do nikogo innego.
No własnie i to ale.
Co stoi za pucharami na półkach, pięknymi rozetami, medalami?
Stoja lata ciężkiej pracy i wyrzeczeń.
Mordercze treningi nie raz w tygodniu ale każdego dnia. Miliony powtórzeń, wzajemne zaufanie, budowanie więzi.
Kiedy zaczynasz trenowac kończy się Twoje życie prywatne, bo kiedy inni idą na imprezę w góry czy na browarka Ty idziesz na trening.
Nie pojedziesz na weekendowy wypadzik, bo właśnie jest seminarium albo zawody albo trening.
Przekładasz ważne uroczystości rodzinne, bo właśnei jest seminarium albo zawody,, do których tak długo się przygotowywaleś.
Znajomi coraz częściej patrzą na Ciebie jak na freeka. Pukają się w głowę i mówią, że zwariowałeś. Obrażają się na Ciebie, bo Twój pies jest Twoim psem a nei maskotką dla znajomych.
Ciekawi mnei jedna rzecz, że ci smai ludzie mówią że nie mogą w tedy bo mają trening na siłowni czy trening innego typu i to jest ważne, ale trening z psem już nie. Ważneijsze jest wszystko inne.
Jednak jesli nei traktujesz tego powaznie to nie oczekuj sukcesów. Nie płacz kiedy pies ma cię głęboko w poważaniu, nie miej pretensji do wszystkich, bo możesz mieć pretensje tylko do siebie do nikogo innego.
Golgota
,Macie swoje strachy?
Coś czego nie lubicie ale wiecie że trzeba się z tym zmierzyć? Pewnie tak, bo kazdy ma coś takiego. Dla mnei czymś takim była Golgota. Golgota to potoczne określenie Góry Parkowej w Nowym Sączu. Określenie to przylgnęło do niej w świecie ratowników, którzy zdając tam egzmain terenowy muszą pod nią podejść. Podejści ogólnie określane jest przez wszystkich jako mordercze. Nasłuchałam się o nim jak to ludzie którzy na codzien biegają i trenują mieli problem z podejściem, jak to trzeba było niemal na czworaka podchodzić itp. Kto mnei zna ten wie, że milościa do gor nie pałam, a podchodzenie pod gorke jest moja zmora życiową tak mam i już i jesli ktos by chciał mi wymyśleć najgorszą karę to chyba byłoby to właśnei chodzenie po górach. I tak od lat moja noga w Nowym Sączu nei postała. Aż do tego roku. Z racji trwającej pandemii, nie wiemy które egzmainy sie odbędą a które nie. Zatem korzystac trzeba z tych które są i tak o to zapisałam się na egzmain terenowy i gruzowiskowy klasy 0 z moim młodzieńcem. Mlodzienca byłam pewna jak nei wiem co i choć pewne obawy żywiłam co do gruzów to jednak o teren byłam spokojna. Jednakże nie byłam spokojna względem pokonania owej słunnej Golgoty. Kiedy już bylo pewne, że na egzamin się dostałam, i że dojda one do skutku. Każdego dnia zastanawiałam się jak to będzie czy uda mi się podejśc i co zrobię jeśli nei podejdę. I takie tam. Poweidzięć mogę śmiało że spędzało mi to wręcz sen z powiek. Noc w podróży komfortowo bo tym razme mając kierowcę więc mogłam się wyspać. No a zasadniczo mogłabym gdyby nei wizja cholernej Golgoty. Odprawa, numerki rozlosowane, jedziemy na punkt startowy, podjeżdżamy pod ową Golgotę i pytam się to ta góra? Tak,ale to co tu widzisz to nic. |
Tam wyżej to dopiero jest. No nic bardziej optymistycznego.
Stres sięgnął zenitu.
Przyszła nasza kolej. Ruszyliśmy, przed nami mordercze podejście. Całe moje jestestwo wymyśla mi od najgorszych, nie wspomnę co o sobie samej myślałam podchodząc pod tą gorę. Z przerwami ale idziemy, myśli sie kłebią, pies patrzy dziwnie, idzie grzecznie i nei ciągnie.
Właśnie wtedy powinny mi się zaświecieć na czerwono wszystkei światełka w mózgu. No tak ale musiałby on ogarnaić inne rzeczy niż koncentracje nad tym że na pewno zaraz skonam i nei podejdę. Widze tabliczkę oznaczając parking i wypłaszczający się teren i myślę sobei no tak pewnie teraz to się dopiero zacznie.
Więc już na pewno nie dam rady i dokonam zgonu na ściezce.
I keidy własnie o tym myślałam wychodząc za zakręt na wypłaszczeniu, zobaczyłam samochód należący do komisji.
Zalała mnei fala ulgi, zdziwnienia i nie wiadomo czego jeszcze.
Myślę jednak tylko o tym ok weszłam dobra już miw szystko jedno.
Próba agresjii zaliczona, ruszamy na ścieżkę.
Pies pracuje jednak inacej trochę niż normalnie.
Coś zaczyna docierać do zamglonego mózgu, a zasadniczo przez czerwoną mgłę wariactwa zaczynam dostrzegac jakiś błysk czerwonej lampki ostrzegawczej ale jest on taki jakby gdzieś nei bardzo wiadomo gdzie.
Wiecie jak czasem bardzo daleka błyskawica, którą dostrzeżecie kątem oka i zastanawiacie sie czy to wam się nei przywidziało.
Widzę jak łapie zapach jak gna do człowieka. Po chwili słychac szczekanie. Zgłaszam dostaję zgodę na podejście do psa i będąc może 15 metrów od niego widzę jak idzie mi na przeciw. Mój pies, który NIGDY wcześniej tego nei zrobił.
Odwracam się tyłem i czekamy, pies wraca i zowu szczeka, ale jak ruszam znów idzie w moją stronę. Zabieram go i wypuszczam jeszcze raz do pracy ale nie idzie już do pozoranta. Przerywam egzamin.
Jestem wściekła, rozgoryczona mam ochotę krzyczeć i naprawdę płakac.
Jak to weszłam na tą cholerną Golgotę a mój super pies zawiódł!
Obeicuje mu co z nim zrobię za to, że mi wywinął taki numer.
No własnei on mi, a właśnie że NIE!
To tak naprawdę ja jemu zepsułam ten egzmain.
Moj poziom stresu i odmóżdżenia przez ten irracjonalny strach przed Golgotą sprawił, że nei było mnei tam z psem. Mój mózg wyleciał w kosmos.
To ja się posypałam, ja zawiodłam mojego psa. JA nie on.
Focus jest młodym psem. Długo dojrzewa.
Super pracuje. Ale mnei potrzebuje. Nie jest jeszcze samodzielny, potrzebuje jeszcze mojego wsparcia, a mnei zwyczajnei przy nim nei było.
To ja go zawiodłam, to ja zawaliłam, ja stoję za tym nie zdanym egzmainem.
Golgota wcale nei jest taka straszna jak wszyscy o niej mówią, skoro dałam radę pod nią podejść to znaczy że nie jest niczym strasznym.
Wszystko da się przeżyć.
A co się wydarzy dalej to wszystko siedzi w naszym mózgu.
Więc jeśli macie jakieś swoje strachy to wexcie głeboki oddech i się z nimi zmierzcie, by móc potem ze spokojem patrzeć w oczy swojemu psu.
My z Golgotą zmierzymy się za 2 miesiące ponownie. Już bez lęku, poprostu pójdziemy spokojnie w swoim tempie i bez stresu, że nei damy rady.
I tym razem będziemy tam RAZEM.
Stres sięgnął zenitu.
Przyszła nasza kolej. Ruszyliśmy, przed nami mordercze podejście. Całe moje jestestwo wymyśla mi od najgorszych, nie wspomnę co o sobie samej myślałam podchodząc pod tą gorę. Z przerwami ale idziemy, myśli sie kłebią, pies patrzy dziwnie, idzie grzecznie i nei ciągnie.
Właśnie wtedy powinny mi się zaświecieć na czerwono wszystkei światełka w mózgu. No tak ale musiałby on ogarnaić inne rzeczy niż koncentracje nad tym że na pewno zaraz skonam i nei podejdę. Widze tabliczkę oznaczając parking i wypłaszczający się teren i myślę sobei no tak pewnie teraz to się dopiero zacznie.
Więc już na pewno nie dam rady i dokonam zgonu na ściezce.
I keidy własnie o tym myślałam wychodząc za zakręt na wypłaszczeniu, zobaczyłam samochód należący do komisji.
Zalała mnei fala ulgi, zdziwnienia i nie wiadomo czego jeszcze.
Myślę jednak tylko o tym ok weszłam dobra już miw szystko jedno.
Próba agresjii zaliczona, ruszamy na ścieżkę.
Pies pracuje jednak inacej trochę niż normalnie.
Coś zaczyna docierać do zamglonego mózgu, a zasadniczo przez czerwoną mgłę wariactwa zaczynam dostrzegac jakiś błysk czerwonej lampki ostrzegawczej ale jest on taki jakby gdzieś nei bardzo wiadomo gdzie.
Wiecie jak czasem bardzo daleka błyskawica, którą dostrzeżecie kątem oka i zastanawiacie sie czy to wam się nei przywidziało.
Widzę jak łapie zapach jak gna do człowieka. Po chwili słychac szczekanie. Zgłaszam dostaję zgodę na podejście do psa i będąc może 15 metrów od niego widzę jak idzie mi na przeciw. Mój pies, który NIGDY wcześniej tego nei zrobił.
Odwracam się tyłem i czekamy, pies wraca i zowu szczeka, ale jak ruszam znów idzie w moją stronę. Zabieram go i wypuszczam jeszcze raz do pracy ale nie idzie już do pozoranta. Przerywam egzamin.
Jestem wściekła, rozgoryczona mam ochotę krzyczeć i naprawdę płakac.
Jak to weszłam na tą cholerną Golgotę a mój super pies zawiódł!
Obeicuje mu co z nim zrobię za to, że mi wywinął taki numer.
No własnei on mi, a właśnie że NIE!
To tak naprawdę ja jemu zepsułam ten egzmain.
Moj poziom stresu i odmóżdżenia przez ten irracjonalny strach przed Golgotą sprawił, że nei było mnei tam z psem. Mój mózg wyleciał w kosmos.
To ja się posypałam, ja zawiodłam mojego psa. JA nie on.
Focus jest młodym psem. Długo dojrzewa.
Super pracuje. Ale mnei potrzebuje. Nie jest jeszcze samodzielny, potrzebuje jeszcze mojego wsparcia, a mnei zwyczajnei przy nim nei było.
To ja go zawiodłam, to ja zawaliłam, ja stoję za tym nie zdanym egzmainem.
Golgota wcale nei jest taka straszna jak wszyscy o niej mówią, skoro dałam radę pod nią podejść to znaczy że nie jest niczym strasznym.
Wszystko da się przeżyć.
A co się wydarzy dalej to wszystko siedzi w naszym mózgu.
Więc jeśli macie jakieś swoje strachy to wexcie głeboki oddech i się z nimi zmierzcie, by móc potem ze spokojem patrzeć w oczy swojemu psu.
My z Golgotą zmierzymy się za 2 miesiące ponownie. Już bez lęku, poprostu pójdziemy spokojnie w swoim tempie i bez stresu, że nei damy rady.
I tym razem będziemy tam RAZEM.
Może czas to rzucić w diabły?
Pierwsze seminarium w tym roku z reguły dawało mi wielkiego kopa. Tym razem było odwrotnie.
Do tego stopnia odwrotnie, ze zaczęłam się zastanawiac czy to ma w ogóle jakiś sens? Może to jednak nei moja bajka i trzeba odwołac wszystkie semi i siąść w domu i szyć poduszki? Za każdym razem keidy poznaję kogoś nowego i slyszę chciałbym żeby mój pies był taki jak twoje. Odpowiadam nic prostrzego, zacznij poprostu traktowac swojego psa jak ja traktuję swoje. No i tu zaczynają się schody. Zacząć należy od tego, że ilości opisów jak to traktuje swoje psy słyszałam już multum. Oczywiście niezmiennie słysze, ze traktuje je przedmiotowo, nie kocham, traktuje "z buta", Że je głodzę, znęcam się i nic tylko bym zamykała wszystkei psy w klatkach. |
A jak jest w rzeczywistości?
Ano tak, że za swoje psy dam się posiekać na kawałki, że śpią w łózku, ze na mój widok ciagle jednak się cieszą i z przyjemnościa ida do swojej klatki spać po całym intensywnym dniu pracy.
Mam do nich ogromny szacunek, mają wszystko czego potrzebują, pamiętam ich daty urodzin, moge o nich opowiadać godzinami i godzinami z nimi pracować.
Kiedy opowiadam jak robię, ze tak właśnie jest słyszę ale ja tak nie mogę. Mam psa dla przyjemnosci nie dla takiego traktwoania.
Hmmm, no to jak chcesz żeby stały się taie jak moje?
Czemu pytasz jak to zrobić?
Czemu wmawiasz mi, że masz zrobioną komendę skoro widzę, ze tak nie jest?
Za każdym razem mówię o tym, że pies sportowy czy też pies do pracy nie może byc psem typowo domowym.
Nie jest tez psem każdego, jest tylko twoj.
Ale wymaga to pewnych poświęceń i wyrzeczeń.
Nie możesz nei miec dla niego czasu, nie możesz zrobić czegoś kosztem wpsópracy z nim.
Co za tym idzie?
Często kwasy w rodzinie, ale pies to nei zabwka, nie chwalimy się nim przed znajomymi.
Jeśli ktoś chce do mnei przyjść to musi respektowac moje zasady to proste. Jeśłi gdzieś muszę pojechac a koliduje to z moimi obowiązkami wobec psa to nei jadę bez względu na to jakie konsekwencje sie z tym wiążą.
Zawsze się zastanawiam jak to jest, ze człowiek może wszystko podprządkować pod np swoje dzieci, ale nie może tego zrobić dla swojego psa pomimo tego, ze zarzeka się że pies jest członkiem rodziny. Jednemu czlonkowi rodziny można dać więcej niż innemu?
mój pies jest gotowy do pracy ze mną o każdej porze dnia i nocy, dosłownie bo nigdy nie wiemy kiedy przyjdzie nam ruszyć do pracy.
To znaczy, ze ja tez muszę być dla niego zawsze i wszędzie.
Pies zawsze robi to na co mu pozwalamy, nic innego.
Problem w tym, że w więszości przypadków za naszymi słowami nic nie idzie. Albo nei nagradzamy tego co zrobione poprawnie, albo nie wyciagamy konsekwencji z tego co pies naszym zdaniem robi źle.
W efekcie mamy psa, który sam decyduje co jest dla niego najlepsze i robi to co jest dla niego wygodniejsze.
Więc skoro mówimy do niego "chodź" a on nie idzie, nie wymagajmy żeby jeśli powiemy do niego "szukaj" poszedł szukać.
Ano tak, że za swoje psy dam się posiekać na kawałki, że śpią w łózku, ze na mój widok ciagle jednak się cieszą i z przyjemnościa ida do swojej klatki spać po całym intensywnym dniu pracy.
Mam do nich ogromny szacunek, mają wszystko czego potrzebują, pamiętam ich daty urodzin, moge o nich opowiadać godzinami i godzinami z nimi pracować.
Kiedy opowiadam jak robię, ze tak właśnie jest słyszę ale ja tak nie mogę. Mam psa dla przyjemnosci nie dla takiego traktwoania.
Hmmm, no to jak chcesz żeby stały się taie jak moje?
Czemu pytasz jak to zrobić?
Czemu wmawiasz mi, że masz zrobioną komendę skoro widzę, ze tak nie jest?
Za każdym razem mówię o tym, że pies sportowy czy też pies do pracy nie może byc psem typowo domowym.
Nie jest tez psem każdego, jest tylko twoj.
Ale wymaga to pewnych poświęceń i wyrzeczeń.
Nie możesz nei miec dla niego czasu, nie możesz zrobić czegoś kosztem wpsópracy z nim.
Co za tym idzie?
Często kwasy w rodzinie, ale pies to nei zabwka, nie chwalimy się nim przed znajomymi.
Jeśli ktoś chce do mnei przyjść to musi respektowac moje zasady to proste. Jeśłi gdzieś muszę pojechac a koliduje to z moimi obowiązkami wobec psa to nei jadę bez względu na to jakie konsekwencje sie z tym wiążą.
Zawsze się zastanawiam jak to jest, ze człowiek może wszystko podprządkować pod np swoje dzieci, ale nie może tego zrobić dla swojego psa pomimo tego, ze zarzeka się że pies jest członkiem rodziny. Jednemu czlonkowi rodziny można dać więcej niż innemu?
mój pies jest gotowy do pracy ze mną o każdej porze dnia i nocy, dosłownie bo nigdy nie wiemy kiedy przyjdzie nam ruszyć do pracy.
To znaczy, ze ja tez muszę być dla niego zawsze i wszędzie.
Pies zawsze robi to na co mu pozwalamy, nic innego.
Problem w tym, że w więszości przypadków za naszymi słowami nic nie idzie. Albo nei nagradzamy tego co zrobione poprawnie, albo nie wyciagamy konsekwencji z tego co pies naszym zdaniem robi źle.
W efekcie mamy psa, który sam decyduje co jest dla niego najlepsze i robi to co jest dla niego wygodniejsze.
Więc skoro mówimy do niego "chodź" a on nie idzie, nie wymagajmy żeby jeśli powiemy do niego "szukaj" poszedł szukać.
2021
2020
Poświęcenie
Po rozmowie z pewną bliską mi osobą, postanowiłam napisać o czymś co pozornie nie jest związane z psim życiem
A mianowicie osobie tej zarzucono,że nie poświęca się dla własnych dzieci. Nie ruszyłoby mnie to w żaden sposób, gdyż jak wiadomo tytuł "Matka Roku" na pewno mi nie grozi, gdyby nie to, że mało znam matek tak zapracowanych i tak zaangażowanych w życie własnych dzieci. Jak zawsze w podróży, po tej rozmowie zebrało mi się na przemyślenia sprzed 17 lat jakoś. Otóż moje życie potoczyło się jak się potoczyło i kiedy okazało się, że jestem w ciąży okazało się również, że zostanę sama. Pamiętam jak siedziałam myśląc o tym jak będzie, co zrobić, co zmienić, jak wszystko poukładać i tak naprawdę jedno tylko przychodziło mi do głowy. Oby moje dziecko nigdy nie usłyszało ode mnie ile musiałam poświęcić aby je wychować. |
Kiedy ogłosiłam światu, że będzie takich heter ja o jedną więcej od razu posypały się głosy:
- no wreszcie będziesz normalna
- no wreszcie pozbędziesz się psów
- wreszcie pójdziesz do normalnej pracy
- w końcu będziesz jak normalny człowiek
i to co mnie zabolało najbardziej
- wreszcie nie trzeba się będzie wstydzić przed ludźmi tego co robisz.
Szok, niedowierzanie i ogromny ból. Bo jak można tak mówić kiedy człowiek ma pasję? Jego życie ma sens, mniejszy lub większy, a kiedyś może będzie mógł się tym życiem przed wnukami pochwalić.
Otóż jest pewien problem.
Kiedy wokół są ludzie bez pasji wychowani w schematach lub sami na siłę w schematy się wbijający aby uzyskać akceptację innych ciężko jest żyć pasjonatom.
Mam to szczęście, że dookoła mnie w większości żyją ludzie z pasja. A tych bez pasji albo udaje się zmienić albo należy się ich ze swojego otoczenia pozbyć. Jednakże raz na jakiś czas dobrze jest się z takim człowiekiem spotkać żeby przekonać się jak dużo mamy szczęścia mając coś co stanowi odskocznię od rzeczywistości.
- no wreszcie będziesz normalna
- no wreszcie pozbędziesz się psów
- wreszcie pójdziesz do normalnej pracy
- w końcu będziesz jak normalny człowiek
i to co mnie zabolało najbardziej
- wreszcie nie trzeba się będzie wstydzić przed ludźmi tego co robisz.
Szok, niedowierzanie i ogromny ból. Bo jak można tak mówić kiedy człowiek ma pasję? Jego życie ma sens, mniejszy lub większy, a kiedyś może będzie mógł się tym życiem przed wnukami pochwalić.
Otóż jest pewien problem.
Kiedy wokół są ludzie bez pasji wychowani w schematach lub sami na siłę w schematy się wbijający aby uzyskać akceptację innych ciężko jest żyć pasjonatom.
Mam to szczęście, że dookoła mnie w większości żyją ludzie z pasja. A tych bez pasji albo udaje się zmienić albo należy się ich ze swojego otoczenia pozbyć. Jednakże raz na jakiś czas dobrze jest się z takim człowiekiem spotkać żeby przekonać się jak dużo mamy szczęścia mając coś co stanowi odskocznię od rzeczywistości.
W dobie internetu wzrosło poczucie bezkarności i grono "specjalistów". Teoretyczni "pasjonaci" bez wiedzy w zakresie stają się wyroczniami, bo mają ładne strony w necie i potrafią sprzedać łysemu grzebień. Ci sami specjaliści choć im nie wychodzi pouczają innych zamiast w nich podsycać pasje. To kolejny rodzaj zabijacz pasji.
I tak na co dzień pasjonaci zderzają się z gnuśnymi, zasiedziałymi, przemądrzalskimi, których jedyną rozrywką jest siedzenie w fotelu z browarem w ręku, albo innym alkoholem obecnie modnym, strzyżenie trawki w niedzielę, żeby było ładniei sprawdzanie czy dzióbek na selfi czy innym modnym elfi zrobionym markowym smartfonem wyszedł dobrze i czy dziecko na drogim rowerku ma czyste markowe ciuszki.
Ja nie będę mieć drogich markowych ciuszków, czy wystrzyżonej trawki, samochód nie lśni blaskiem wypracowanych felg, a to co pisze nie zawsze jest bajecznie kolorowe. Wolę wydać te pieniądze na kolejne szkolenie, na wspólny trening, na ogromne lody w przelocie czy pizzę z dzieckiem. Ale wiem, że wychowuję kolejnego pasjonata, który nie będzie ćpał po kątach czy zapijał się na imprezach, bo ma w życiu inny cel. Takie są właśnie dzieci pasjonatów.
Jedne startują w zawodach, inne gotują, jeszcze inne hodują gady albo biegają po ścianach, jeżdżą na deskorolce lub robia cos innego. Raczej nie będa w przyszłości beneficjentami 500+, raczej poradzą sobie w życiu i będa się usmiechac i realizować.
I po tych wszystkich przemyśleniach, utwierdziłam się w przekonaniu, że tak trzeba mieć pasję, nie patrzec na to co mówi świat dookoła. Trzeba żyć jak się kocha i zaszczepiać to w swoich dzieciach, bo to jest prawdziwe poświęcenie dla nich. Nie życie bez pasji, w wiecznym rozgoryczeniu i marazmie.
Więc z okazji końca roku życze Wam czasu i kasy na realizację własnej pasji i trzymam kciuki, żebyście tylko tak się poświęcali.
I tak na co dzień pasjonaci zderzają się z gnuśnymi, zasiedziałymi, przemądrzalskimi, których jedyną rozrywką jest siedzenie w fotelu z browarem w ręku, albo innym alkoholem obecnie modnym, strzyżenie trawki w niedzielę, żeby było ładniei sprawdzanie czy dzióbek na selfi czy innym modnym elfi zrobionym markowym smartfonem wyszedł dobrze i czy dziecko na drogim rowerku ma czyste markowe ciuszki.
Ja nie będę mieć drogich markowych ciuszków, czy wystrzyżonej trawki, samochód nie lśni blaskiem wypracowanych felg, a to co pisze nie zawsze jest bajecznie kolorowe. Wolę wydać te pieniądze na kolejne szkolenie, na wspólny trening, na ogromne lody w przelocie czy pizzę z dzieckiem. Ale wiem, że wychowuję kolejnego pasjonata, który nie będzie ćpał po kątach czy zapijał się na imprezach, bo ma w życiu inny cel. Takie są właśnie dzieci pasjonatów.
Jedne startują w zawodach, inne gotują, jeszcze inne hodują gady albo biegają po ścianach, jeżdżą na deskorolce lub robia cos innego. Raczej nie będa w przyszłości beneficjentami 500+, raczej poradzą sobie w życiu i będa się usmiechac i realizować.
I po tych wszystkich przemyśleniach, utwierdziłam się w przekonaniu, że tak trzeba mieć pasję, nie patrzec na to co mówi świat dookoła. Trzeba żyć jak się kocha i zaszczepiać to w swoich dzieciach, bo to jest prawdziwe poświęcenie dla nich. Nie życie bez pasji, w wiecznym rozgoryczeniu i marazmie.
Więc z okazji końca roku życze Wam czasu i kasy na realizację własnej pasji i trzymam kciuki, żebyście tylko tak się poświęcali.
Każdy ma swój Poznań
Ostatni często o tym mówię na seminariach i pytacie co to znaczy.
Na moje seminaria przyjeżdżają różni ludzie. Jedni zostają inni odchodzą. Nie jestem miłym prowadzącym, mówię co myślę nie patrząc na to czy może to kogoś zranić czy nie. Niektórzy słuchają co mówię i się do tego stosują, inni uważają mnie za debila który nie kapnie się, że robią coś czego robić nie mogą ze swoim psem, bo psuje to pracę ratowniczą. Są jeszcze tacy, którzy uważają że wiedzą lepiej ode mnie i w sumie nie wiem po co przyjeżdżają do mnie na seminaria. Są też tacy, którzy mają swoje poglądy słuszne czy nie ale nie zawsze zgodne z moimi i usiłują mnie przekonać, że racja leży po ich stronie Nie jestem alfą i omegą, ale mam za sobą 20 lat doświadczenia. Czasem staję pod ścianą, czasem muszę przebić głową mur, a czasem zwyczajnie nie wiem co zrobić. Jednak swoje wiem i do swojej drogi pracy przekonana jestem. Jednak nie o tym ta historia Większośc osob, które do mnie przyjeżdża przekonuje się dość szybko o tym, że zastosowanie mojej drogi przynosi realne efekty. Jednak czasem ta droga trwa dłużej zdecydowanie. Mówię, tłumaczę, argumentuję, pokazują jak pracują moje psy wychowane wg moich zasad, a jednak ktoś chciałby inaczej. Podchodzą do egzaminu, tam zderzają się ze ścianą, ale dalej nie widzą, że obrana przez nich droga nie doprowadzi ich do wyznaczonego celu. Dalej idą swoją drogą, na szczęście z tej drogi są odnogi którymi można przejść bezpiecznie . I wtedy właśnie przychodzi ten moment. Tym razem sprawa miała miejsce w 'Poznaniu" (umownie bo niedokładnie). To tam okazało się, że obrana droga nie doprowadziła do celu, a wręcz zatoczyła koło i doprowadziła 2 metry za punkt startu. I wtedy właśnie trzeba podjąć decyzję. Zostać na danej drodze czy pójść inną. Zmierzyć się z nowym, sprobowac. Kiedy 4 miesiące później po cichu przystąpili do egzaminu i go zdali to nawet mnie staremu twardzielowi zakręciła się łezka w oku. |
Umowny Poznań to punkt zwrotny.
Każdy go ma i co byśmy nie robili każdy do niego dochodzi. Dla jednych jest nim nie udane seminarium, dla innych otrzymany telefon, rozmowa, zadane pytanie, program w telewizji, przeczytana książka, Czasem ten punkt obraca nasze życie dookoła, czasem tylko nawet niewidocznie zmienia tylko troszeczkę tor po którym się porusza pociąg którym jedziemy.
Ja jak każdy miałam swój Poznań kilka lat temu. Po pewnym telefonie stwierdziłam, że to bez sensu że nie jest to świat, w którym chce być. Świat ratowniczy. Nie mam misji zbawienia świata, ale fascynuje mnie wykorzystanie psów w pomocy człowiekowi. Psy ratownicze są moją pasją. Łączą pomoc ludziom z pasją pracy z psami. Wiele lat temu odnalazłam w tym swoje miejsce. Jednak to co dzieje się w ratowniczym świadku mnie przeraża. Nie chodzi o ludzkie animozje, bo nie trzeba wszystkich lubić. Zawsze mówię, że nie muszę iść z kimś na piwo ale jak jadę na poszukiwania to mam się wykazać profesjonalizmem. Zmęczyło mnie to okrutnie. Mialam dość. Wycofałam się. Odkryłam na nowo jak fajnie jest móc wyłączyć telefon kiedy się chce. Nie pilnować żeby był ciągle naładowany. Nie kombinować skąd wziąć pozorantów na trening. Mieć te kilka godzin w tygodniu dla siebie zamiast na trening w deszczu w błocie. i było super. Tylko nie zauważyłam jak stałam się coraz bardziej nei sobą. Jak coraz częściej o tym opowiadam, jak zerkam na telefon, okłamywałam samą siebie, że mi tego nie brakuje. I wtedy siedząc na piwie usłyszałam "a umiesz bez tego żyć?"
Każdy ma swój "Poznań" i wiem że każdy wcześniej czy później do niego dojedzie.
Każdy go ma i co byśmy nie robili każdy do niego dochodzi. Dla jednych jest nim nie udane seminarium, dla innych otrzymany telefon, rozmowa, zadane pytanie, program w telewizji, przeczytana książka, Czasem ten punkt obraca nasze życie dookoła, czasem tylko nawet niewidocznie zmienia tylko troszeczkę tor po którym się porusza pociąg którym jedziemy.
Ja jak każdy miałam swój Poznań kilka lat temu. Po pewnym telefonie stwierdziłam, że to bez sensu że nie jest to świat, w którym chce być. Świat ratowniczy. Nie mam misji zbawienia świata, ale fascynuje mnie wykorzystanie psów w pomocy człowiekowi. Psy ratownicze są moją pasją. Łączą pomoc ludziom z pasją pracy z psami. Wiele lat temu odnalazłam w tym swoje miejsce. Jednak to co dzieje się w ratowniczym świadku mnie przeraża. Nie chodzi o ludzkie animozje, bo nie trzeba wszystkich lubić. Zawsze mówię, że nie muszę iść z kimś na piwo ale jak jadę na poszukiwania to mam się wykazać profesjonalizmem. Zmęczyło mnie to okrutnie. Mialam dość. Wycofałam się. Odkryłam na nowo jak fajnie jest móc wyłączyć telefon kiedy się chce. Nie pilnować żeby był ciągle naładowany. Nie kombinować skąd wziąć pozorantów na trening. Mieć te kilka godzin w tygodniu dla siebie zamiast na trening w deszczu w błocie. i było super. Tylko nie zauważyłam jak stałam się coraz bardziej nei sobą. Jak coraz częściej o tym opowiadam, jak zerkam na telefon, okłamywałam samą siebie, że mi tego nie brakuje. I wtedy siedząc na piwie usłyszałam "a umiesz bez tego żyć?"
Każdy ma swój "Poznań" i wiem że każdy wcześniej czy później do niego dojedzie.
O hodowli okiem hodowcy
"Zawsze wszystkim powtarzam, że piękne szczeniaki na zdjęciach to tylko tylko wierzchołek tego co widzą ludzie w hodowli... A tak naprawdę hodowla to ogrom pracy, nieprzespanych nocy, stresu i emocji."
Te slowa stały się wyzwalaczem tego tekstu.
Kiedy je czytałam, nie miałam pojęcia że za moment mnei samą spotka urok hodowania.
Autorem tych słów jest moja bliska znajoma, nie będę pisac dokładnei kto ani jaka hodowla, kto wie niech zachowa to dla siebie. Napisała je kiedy straciła szczennię zaledwie tygodniowe. Przepełniona bólem, patrząc na suke matkę cierpiącą w ciszy nad stratą dziecka.
Zaledwie kilka dni później, tydzień po tym jak jeden z moich wychuchanych szczeniaków poszedł do domu, dostałam telefon że jego właściciele go nei chcą.
Pół roku zawracania głowy, spotkań, rozmów, żeby potem usłyszeć że pies zbyt wiele zmienia w ich życiu i oni go nie chcą, bo ich życie jest dla nich zbyt ważnę.
Hodowla to trudna sztuka. Tak sztuka bo tańczysz między hejterami, że jak możesz ze tyle piesków czeka na domy a ty bierzesz pieniądze. Bo tworzysz, małe dzieła sztuki w postaci psów, które w przyszłości będą sportowcami, ratownikami, a przede wszystkim przyjaciółmi.
A potem ktoś pyta czy można taniej?
Nie nie można. Znaczy można ale musisz znów dokonać wyboru. Czy dobrze czy byle jak.
Kiedyś pewna wątpliwej moralności osoba naskoczyła na mnie że zarabiam na psach więc wylicze Wam jak to jest z tym zarabianiem.
Czynniki składowe ceny szczeniaka:
- zakup suki
- jej odchowanie: karma, weterynarz, szkolenia (kto jeżdzi ten wie jaki jest koszt seminarii, obozów tak średnio od 250 do 1500 za jedno)
- uprawnienia hodowlane
- badania
- krycie (no tak kryje swoim psem więc mam za darmo, ha ha nic bardziej mylnego bo to drugie tyle co kosztuje mnei suka wiec wszystko pomnóż razy 2)
- poród (jeśli wszystko idzie gładko to super, ale jeśli nei to dochodzi koszt weterynarza, który np z nami sędził całą noc)
- odchowanie szczeniąt (karma, chipowanie, szczepienie, odbiór miotu, metryki, pozostałe niezbędne dokumenty)
- na koneic wyprawka, ale ok to mogę sobie darować.
Policzyłeś? Powiesz, że to moja sprawa że sama chciałam, ale skoro tu jesteś to znaczy że jednak z jakiegoś powodu chcesz ode mnie właśnie kupić swojego psa.
A co jest tego powodem? Pewnie to jak moje psy się zachowują, jak wyglądają, jak pracują i jakie odnoszą sukcesy.
Jednak żeby to wszystko osiagnąć trzeba było włożyc, bo tak już to funkcjonuje.
Szkolenia, karma, weterynarz to wszystko koszt i jakoś nie chcą sprzedać taniej :D.
I tak można wszystko zrobić taniej, ale nie oznacza to że lepiej, więc jeśli pytasz mnie o cenę szczeniaka to nie pytaj czy podlega negocjacji bo nie podlega. Nie zaczynaj rozmowy ze mną od tego gdzie miesci sie hodowla, ani jaka jest cena szczeniaka. Przedstaw się, bo Cię nie znam. Powiedz dlaczego chcesz akurat psa tej rasy, a ja na pewno Ci odpiszę i na pewno porozmawiamy.
O Delconie słów kilka
Postanowiłam się z Wami podzielić swoja opinia na temat karmy, którą pochłaniają moje czterołapy.
A zasadniczo jeden z nich.
Jak wiecie w naszym stadku od pięciu już lat żyje sobie pan Avis.
Pan Avis jest psem, który spowodował że ostatnie nie siwe włosy stały się siwe. Przyjechał do nas mając prawie 2 lata. W swoim pierwszym domu, do którego trafił przeżył piekło. Dość powiedzieć, że hodowczyni odebrała psa interwencyjnie i niemal 2 letni samiec border collie słusznej wielkości (57 cm wzrostu) ważył zaledwie 14 kg.
Rozpoczęła się walka o jego powrót do normalności. I nie tylko normalności psychicznej, bo to było łatwe do zrobienia. Najtrudniejszy okazał się powrót do normalności fizycznej. Po roku udało nam się . dobić do 18 kg. Obraz nędzy i rozpaczy trwał nadal. Po kolejnych badaniach okazało się, ze pies w okresie szczenięcym był głodzony co spowodowało poważne zaburzenia wchłaniania oraz niestety zaburzenia zdrowotne. W dalszym ciągu nie mieliśmy pomysłu jak zawalczyć o to żeby było dobrze, żeby przy głaskaniu nie grać na wystających żebrach. Zawsze lubiłam i lubię psy szczupłe jednakże kiedy głaskasz psa a palce wpadają między żebra to nie jest fajne. Szczęśliwie ilość włosa nadrabiała i przynajmniej nikt mnie do TOZu nie podał. Jednakże walka o kilogramy trwała.
Avis powinien planowo ważyć 23 kg więc z trudem osiągnięte w porywach 19 dalej nie spełniało oczekiwań. Powoli wyczerpywały się pomysły i kończyły się karmy. Postanowiliśmy zatem spróbować barfa. Cudownie pies zjadał 2 kg mięsa oblizywał się i prosił o więcej. Niestety zjedzenie jakiekolwiek warzywka czy owocka powodowało paniczna ucieczkę z kuchni :D Zabawne no może, ale nie było zabawne kiedy rozpoczął się sezon treningowy a pies nie wydalał, kiedy na spacerze nie był w stanie biegać ani zachowywać się normalnie. Smutniał z dnia na dzień choć dobiliśmy do 21 kg.
Machając już trochę ręką z rezygnacja zgodziłam się spróbować Delcona. Bez przekonania no bo to kolejna karma, ale co tam już gorzej nie będzie. I będzie teraz wielkie wow. Po pierwsze pies odzyskał humor i energię. Waga nie spadła, a wręcz nie tylko, że trzyma się w miejscu. Kupa w normie, energia pełna, włos długi i błyszczący. Ciągle jednak brakuje do szczęścia wypełnienia przestrzeni między żebrowych. Choć palce już nie wpadają jednak ciągle jeszcze brakuje. Zmieniamy zatem w obrębie karmy na Elite. I mamy cudowne 21 kg.
Avis ma aktualnie 7 lat. Regularnie sprawdzamy wyniki, są całkowicie zgodne z norma, aż sama się ostatnio śmiałam że boczki się zaokrąglają coraz bardziej i że może się nawet pokuszę o wystawienie go znowu na wystawie :D
Oczywiście, ze każdy z moich czterołapów również kocie czterołapy, jedzą Delcona. Jednakże to właśnie Pan Avis jest przykładem na to że jedzonko to jest bardzo dobre.
Presja
Ciężko się ją znosi. Trzeba do niej przywyknąć, tylko czy jest konieczna?
Patrzysz jak psy przeszukują ruiny bo zamachu terrorystycznym. Kurz, brud krew, jęki ofiar, a w Twojej głowie tysiące myśli i ta jedna, jak neon. Chcę tam być! Kładziesz się spać, zamykasz oczy i znów to sam Chcę tam być! Drogą gna samochód na sygnale, a ty znów myślisz Chcę tam być!
Marzenie dziecka, które ogląda pierwsza akcję spod stołu, bo obrazy nie dla dziecka.
Lata później obijasz się od drzwi do drzwi, słyszysz różne teksty, których nikt powiedzieć nie powinien. Przychodzą momenty, że chcesz walić głowa w mur i krzyczeć.
W końcu jedziesz na swój pierwszy egzamin. Szczęście miesza się ze strachem. Człowiek znikąd staje przed mundurowymi i czujesz na sobie oddech z każdej strony, na pewno nie zda, kim jest? Co tu robi? A ty tylko chcesz robić to o czym marzysz od dziecka.
Wchodzisz na gruzowisko, pierwsze szczekanie,, ręka w górę, drugie szczekanie, ręka w górę. Idziesz do psa, im bliżej tym więcej krwawych śladów. Na miejscu pies z odciętą opuszką, wszędzie pełno krwi i nagle widząc to myślisz, jakim kosztem?
Jeżdżąc na warsztaty, spotykam wielu ludzi, słyszę o presji, że musza jechać na egzamin, że naczelnik/prezes/ktoś tam naciska, a pies nie gotowy jak to zrobić, żeby mógł pojechać, żeby zdał?
A pies pracuje od roku czasem chwilę dłużej, często niestety źle prowadzony, źle motywowany, niepotrzebne pobudzany lub nagradzany czymś co nie sprawia radości.
Zastanawiamy się jak to zmienić, zaczyna się polepszać, jada na egzamin i zonk. Pies nie zdaje.
Bo jest presja. Ale nie ta nakładana na psa, ale ta nakładana na człowieka.
Jest żal, już słyszę pies się nie nadaje, ja się nie nadaję wszystko to bez sensu naczelnik/prezes/ktoś tam będzie niezadowolony.
A czy naczelnik/prezes/ktoś tam przygotował Cię przewodniku na to co się wydarzy?
Czy idąc ze swoim psem na egzamin jesteś tam z nim, czy myślisz tylko o tym co będzie jeśli tego egzaminu nie zdamy? Czy myślisz o tym, że zostawiasz swoje narzędzie pracy i swojego najlepszego przyjaciela całkiem zdanego na siebie, bez swojego wsparcia, bez wiary w niego? Twoje myśli krążą gdzieś daleko, już myślisz o tym co będzie ja wrócisz.
Poszukiwania to trudna sprawa. Nie odpowiadasz tylko za siebie. Jeśli popełnisz błąd ktoś może umrzeć. Jednakże w większości przypadków nikt o tym nie mówi. To mało popularna strona bycia ratownikiem z psem. Nikt nie przygotowuje przewodnika na to co go może spotkać, jak sobie radzić z takim obciążeniem psychicznie. A jak choćby wspominasz o tym, że oprócz ciebie jest jeszcze pies to już całkiem patrzą na wariata. Pani puści pieska niech tam poszuka i odwracają się od ciebie i zostawiają. A ty masz tysiąc myśli na sekundę, co, gdzie, jak?
Egzamin to 1/1000 albo nawet i niej życia ratownika. Jest ważny oczywiście ale bez niego nie przestajesz być ratownikiem, a twój pies nie staje się bezużyteczny. Jeśli go nie zdasz to przemyśl co się stało nie tak? I pamiętaj, ze zespół ratowniczy to nie tylko pies. To wzajemny szacunek i zaufanie. Działające w obie strony.
A kiedy następnym razem naczelnik/prezes/ktoś tam zacznie wspominać o egzaminie i że czas by był, zapytaj co zrobił, żeby ci to ułatwić.
Nie umiesz?
To zastanów się jak spojrzysz w oczy matce dziecka, którego nie możesz znaleźć.
26-02-2017
Szacuneczek
Stoisz za kulisami, odliczasz czas i myślisz niech się już zacznie. Serce bije ci jak szalone, uśmiechasz się choć masz ochotę krzyczeć na cały głos i uciekać ile sił w nogach.
„Kotlina” to spektakl w którym występujemy od prawie 3 lat. Trudny do zrozumienia, pełen emocji niezbyt dobrych. Gdzie miesza się rzeczywistość z czymś co trudno nazwać. Kogo grają psy no właśnie mają rolę najtrudniejszą bo grają siebie.
Świerszcze zaczynają grać. Gypsy pcha się na scenę, ja idę do stolika inspicjentki i choć robię dobra minę do złej gry cicho odliczam chwile do każdego etapu przedstawienia. I w końcu przychodzi ten moment, ogłaszają przerwę i myślę uff jeszcze tylko jedna scena.
Potem oklaski psy wybiegają, merdają ogonami, cieszą się już po wszystkim, są ludzie są oklaski.
Ten set kończył się czymś zupełnie dla nas nowym. Spotkanie z widzami.
Są pytania, mniej lub bardziej trudne. Odpowiadam, psy są ze mną. Daj chrupka, no daj chrupka, no daj. Daje oczywiście bo zasłużyły. Opowiadam jak wygląda nasz dzień jak chodzimy na spacery, jak trenujemy. Oczywiście opowiadam o ratownictwie, padają pytania jak gdzie co robią, jak to jest.
A ja słucham odpowiadam, one chodzą na głaski, wyciągają chrupki z pomiędzy desek, te zapomniane w czasie spektaklu. A ja myślę o tym ile im zawdzięczam. Jak ciężko dla mnie pracują.
Szacunek. To coś co dla nich czuję. Teraz i zawsze kiedy coś robią.
I o szacunku wzajemnym właśnie tu będzie.
Nasze wymagania w stosunku do psów są ogromne. Mają słuchać pracować a najlepiej za darmo przecież dostają miskę. Tylko czy my okazujemy im szacunek za to co dla nas robią? Nie raz słyszę przecież po co chrupka on powinien to robić. On to umie a nie robi bo mu się nie chce.
Kiedy patrzę jak ludzie traktują swoje psy mam ochotę zrobić to samo. Nie słuchamy co do nas mówią, nie patrzymy co nam pokazują, ale wymagamy żeby skakały w ogień, wchodziły tam gdzie my nie wejdziemy bo jest zbyt niebezpiecznie.
Szacunek tyle im się należy jak przysłowiowa buda.
Gdyby tyle co one dla nas robił drugi człowiek szanowalibyśmy go i padali do nóg, a może się mylę? Może nie szanujemy samych siebie? Bo jak inaczej nazwać fakt, że ktoś się czegoś sam podejmuje i to olewa? Jak inaczej nazwać to, że ktoś o coś prosi ale ktoś tego nie słucha bo po co. No tak, a ja wymagam szacunku do psów a jak taki okazać skoro nie szanują się wzajemnie ludzie w grupie? Kiedy jadę na poszukiwania, chce mieć koło siebie ludzi którym ufam na równi ze swoimi psami, ale mogę to osiągnąć jedynie szanując ich. Tak samo szanuję swoje psy. Pracują kiedy tego potrzebuję choć mogłyby powiedzieć ej no weź on się zgubił to niech tam zostanie.
Psy uczą mnie każdego dnia szacunku nie tylko wobec siebie ale i wobec osób, które się angażują w coś. Kiedy patrzę jak Zina z szacunkiem podchodzi do grających psów myślę chciałabym taki sam szacunek zobaczyć kiedy inni będą pracować ze swoimi psami, a ona jest przecież obca nie psia.
Szanujcie swoje psy. Jeśli tego szacunku im nie dacie nie wymagajcie aby one szanowały was, a co za tym idzie żeby chciały pracować z zaangażowaniem jakiego oczekujecie.
22-02-2017
„Kotlina” to spektakl w którym występujemy od prawie 3 lat. Trudny do zrozumienia, pełen emocji niezbyt dobrych. Gdzie miesza się rzeczywistość z czymś co trudno nazwać. Kogo grają psy no właśnie mają rolę najtrudniejszą bo grają siebie.
Świerszcze zaczynają grać. Gypsy pcha się na scenę, ja idę do stolika inspicjentki i choć robię dobra minę do złej gry cicho odliczam chwile do każdego etapu przedstawienia. I w końcu przychodzi ten moment, ogłaszają przerwę i myślę uff jeszcze tylko jedna scena.
Potem oklaski psy wybiegają, merdają ogonami, cieszą się już po wszystkim, są ludzie są oklaski.
Ten set kończył się czymś zupełnie dla nas nowym. Spotkanie z widzami.
Są pytania, mniej lub bardziej trudne. Odpowiadam, psy są ze mną. Daj chrupka, no daj chrupka, no daj. Daje oczywiście bo zasłużyły. Opowiadam jak wygląda nasz dzień jak chodzimy na spacery, jak trenujemy. Oczywiście opowiadam o ratownictwie, padają pytania jak gdzie co robią, jak to jest.
A ja słucham odpowiadam, one chodzą na głaski, wyciągają chrupki z pomiędzy desek, te zapomniane w czasie spektaklu. A ja myślę o tym ile im zawdzięczam. Jak ciężko dla mnie pracują.
Szacunek. To coś co dla nich czuję. Teraz i zawsze kiedy coś robią.
I o szacunku wzajemnym właśnie tu będzie.
Nasze wymagania w stosunku do psów są ogromne. Mają słuchać pracować a najlepiej za darmo przecież dostają miskę. Tylko czy my okazujemy im szacunek za to co dla nas robią? Nie raz słyszę przecież po co chrupka on powinien to robić. On to umie a nie robi bo mu się nie chce.
Kiedy patrzę jak ludzie traktują swoje psy mam ochotę zrobić to samo. Nie słuchamy co do nas mówią, nie patrzymy co nam pokazują, ale wymagamy żeby skakały w ogień, wchodziły tam gdzie my nie wejdziemy bo jest zbyt niebezpiecznie.
Szacunek tyle im się należy jak przysłowiowa buda.
Gdyby tyle co one dla nas robił drugi człowiek szanowalibyśmy go i padali do nóg, a może się mylę? Może nie szanujemy samych siebie? Bo jak inaczej nazwać fakt, że ktoś się czegoś sam podejmuje i to olewa? Jak inaczej nazwać to, że ktoś o coś prosi ale ktoś tego nie słucha bo po co. No tak, a ja wymagam szacunku do psów a jak taki okazać skoro nie szanują się wzajemnie ludzie w grupie? Kiedy jadę na poszukiwania, chce mieć koło siebie ludzi którym ufam na równi ze swoimi psami, ale mogę to osiągnąć jedynie szanując ich. Tak samo szanuję swoje psy. Pracują kiedy tego potrzebuję choć mogłyby powiedzieć ej no weź on się zgubił to niech tam zostanie.
Psy uczą mnie każdego dnia szacunku nie tylko wobec siebie ale i wobec osób, które się angażują w coś. Kiedy patrzę jak Zina z szacunkiem podchodzi do grających psów myślę chciałabym taki sam szacunek zobaczyć kiedy inni będą pracować ze swoimi psami, a ona jest przecież obca nie psia.
Szanujcie swoje psy. Jeśli tego szacunku im nie dacie nie wymagajcie aby one szanowały was, a co za tym idzie żeby chciały pracować z zaangażowaniem jakiego oczekujecie.
22-02-2017
Gdy wieje zbyt mocno
Rzecz nie będzie o wietrze, choć ma on w tym duży udział, rzecz będzie o huraganowej prędkości z jaką ludzie chcą robić postępy ze swoimi psami.
Kiedy zaczynałam swoja przygodę z psami nie mając zbyt dużo pojęcia o tym jak się to robić powinno a zdobyć wiedze można było z jednej jedynej książki jaka była dostępna na polskim rynku, jedyne co mogłam tylko obserwować i uczyć się od swoich psów.
Jednak do sedna. Kiedy zaczynałam swoja pracę z psami ratowniczymi bardzo chciałam, żeby wszystko poszło szybko. Wtedy by było się czym pochwalić i mieć kartę przetargową. Generalnie szybko nie poszło, bo biurokracja mnie przerosła. Jednakże z psem szło szybko, a preferowana wówczas szkoła niemiecka mówiła, że wszystko ma być szybko i na wysokim pobudzeniu. Hmm no cóż jakoś to do mnie nie przemawiało. Swojego kolejnego psa robiłam wzorcowo, a że pies był ideałem i wybaczał moje błędy to wszystko poszło jak czas pozwalał.
Kolejny pies już pokazał, że nie zawsze jest idealnie a zderzeniem z rzeczywistością był Avis. To on najbardziej uczy mnie zaufania każdego dnia od kiedy jesteśmy razem i on mi pokazuje jak niedobrze jest się spieszyć.
A o tym właśnie rzecz cała.
Przywykłam już, że w sportach ludzie się spieszą ale nie wyobrażałam sobie że można spieszyć się w czymś co docelowo ma służyć ratowaniu ludzkiego życia i nie mówię o tym jak już jest wezwanie do akcji ale o tym żeby nauczyć ratownika.
Tropienie użytkowe stało się w ostatnim czasie bardzo modne. Wszyscy chcą tropić ze swoimi psami i chwała im za to, możliwości do tego jest całe mnóstwo więc i jest gdzie się uczyć. Jednakże jakież było moje zaskoczenie jak dowiedziałam się, że młodziutki pies zaledwie roczny w trzy miesiące z psa poczatkującego zaczął chodzić po śladach kilku i kilkunasto godzinnych i to jeszcze w mieście. Pytałam kiedyś jednej osoby, która w tropieniu miejskim jest dość obeznana i wyjaśniła mi, że jest to celowe rzucanie na głęboka wodę aby od razu wydobyć psy najlepsze. Jest w tym pewien sens jednakże na zdrowy rozum trochę niezbyt ekonomiczne.
Oczywiście nikogo nie zamierzam pouczać jak powinien szkolić jedynie snuję sobie rozważania własne oparte na obserwacjach również własnych.
Moim celem w szkoleniach, które prowadzę jest aby psy przeze mnie prowadzone stały się wraz ze swoimi przewodnikami zespołami ratowniczymi. Lub tez aby zaszczepić bakcyla tym dwunożnym w duecie co by kiedyś zaczęli z psem już celowo do tego wybranym pracę ukierunkowaną. Nie ma się co oszukiwać iż w większości przypadków duety, które napotykam to nie są psy celowo do ratownictwa wybrane.
Jednakże i tak uważam, że powinno się to robić powoli aby nikogo nie zepsuć i nie zniechęcić.
Ważne jest aby pies do wszystkiego dojrzał psychicznie bo tylko wtedy ogarnie stres i obciążenie psychiczne jakie się wiąże z tą jakże trudną pracą, bo tak tropienia i każda inna praca węchowa jest ogromnym obciążeniem psychicznym dla psa coś jak dla nas rozwiązywanie krzyżówek czy skomplikowanych zadań matematycznych.
Kiedy tak patrzę jak wszyscy gnają i utrudniają porównuję to do wybitnie zdolnego dziecka. Jeśli uzdolnionego matematycznie 10 latka wrzucimy do klasy maturalnej to początkowo będzie zachwycony i zafascynowany jednakże po krótkim czasie przestanie ogarniać tematy dookoła i psychicznie się podda bo zwyczajnie tego nie dźwignie.
Z drugiej strony czy ktoś kiedyś się zastanawiał dlaczego wykształcenie lekarza trwa ile trwa? Najpierw szkoła podstawowa no nikt o tym nie myśli bo wszyscy ją kończą, potem gimnazjum/liceum, co tam dany program oświatowy przewiduje w danym momencie, no przecież się nie liczy bo wszyscy to robią. A dlaczego, bo budują podstawy, krok po kroku, uczą jak czytać, jak pisać, jak liczyć bo bez tego nie zostaną lekarzami. Potem studia, bardzo trudne trwają 6 lat, gdyż nie da się ich zrobić w pół roku. Lekko licząc uzbierało się nam już jakieś 18 lat nauki. A to przecież nie koniec. Trzeba jeszcze odbyć staż, wybrać specjalizację i mamy jakieś 20 lat nauki zanim do doktora pójdziemy. Tyleż samo mniej więcej trwa wyszkolenie człowieka ratownika. U psa aby dobrze wszystko poukładać w jego głowie trwa mniej więcej od 1,5 roku do 3 lat ale przecież u psa można szybciej. Czyli mniej więcej jakbyśmy chcieli pójść do doktora co się uczył lat 2.
Ot takie przemyślenia mnie naszły gdy za oknem mroźna zima, a w domu ciepły kocyk i butelka wina, i pies zwinięty obok cicho sobie śpi.
12-02-2017
Pierwsze koty za płoty czyli jak było na naszym pierwszym egzaminie IRO
Otwieram oczy na zegarku 3:15, teoretycznie przede mna jeszcze 45 minut snu. Ten jednak już nie nadchodzi, więc wstaję robię kanapki, herbatę i po raz kolejny zastanawiam się nad stanem swojego umysłu, żeby w wolny dzień tak sobie samemu robić …. ech.
Jakiś miesiąc temu postanowiłam, że podejdę do egzaminu IRO przecież to betka czas by był w końcu już to zrobić tyle czasu sobie obiecuję bla bla bla. Cyk i na FB wyskakuje mi, że w zaprzyjaźnionym czeskim ośrodku są egzaminy no to cyk szybko zgłoszenie bach poszło. Poszło i zaczęły się myśli czy na pewno, a może jednak nie, ale obiecałam grupie, że pojadę zobaczę na własnej skórze czym to się je. I tak jest ta nieszczęsna 3:25 już patrzę za okno, ciemno ale nie ma mgły. Wychodzę z psami na siku nawet nie pada, chłodne rześkie powietrze, mam ochotę na papierosa ale przecież już od dawna nie palę … Wracam do domu, pakuję rzeczy, zabieram psy i idę do samochodu. Odpalam, cichy pomruk silnika, auto się grzeje, pakuję rzeczy, psy ustawiam gpsa jest Marcin. Dobra czas start punkt 5 wyruszamy w drogę. Po drodze czasem chwile popada ale jest przyjemnie, dobra pusta droga autostrada niemal do końca, krótki postój na zakup winiety i dalej w drogę. Rozmawiamy oczywiście o psach no bo jak :) dojeżdżamy na miejsce. Droga zgodnie z planem więc na miejscu jesteśmy w czasie jaki zakładałam mamy jeszcze chwilę na spacer z psami zanim wszystko się zacznie. Na egzaminy zgłoszone było 11 psów. Jeden nie dojechał zostało nas 10. Odprawa kilka ciepłych słów od sędziego, przesympatyczny Pavel Šabacký miły uśmiechnięty, uczciwie oceniający wszystkich wg jednych kryteriów. |
Na początek praca w terenie. Uff to wolimy więc na początek będzie fajnie.
Idziemy z numerem 4 w swojej kategorii. Na pracę mamy 15 minut drugiego odnalezionego mamy ok 7 minuty. Wracamy na punkt startowy na omówienie pracy i tu pierwszy kubeł zimnej wody. To co było dobre na polskich egzaminach PSP tutaj nie ma zastosowania. Stres zrobił swoje, nie podałam tego co było oczywiste czyli taktyki poszukiwań a przecież była tak oczywista. No i nie mówi się do psa, zanim nie powie się do poszkodowanego. Dwa największe błędy. Pajerko dał z siebie wszystko starał się zapracować mój stres, przejąć go na siebie bardzo się starał. Dobrze, że chociaż w kluczowym momencie mu pomogłam wysyłając go we właściwą stronę.
Dobra ta część za nami 168 pkt zaliczone choć mogło być lepiej nie oszukujmy się.
Czekamy aż skończy się teren, w tym czasie możemy skorzystać i korzystamy z przeszkód.
Jeszcze rzutem na taśmę ostatnie dopytywania i zonk pies musi mieć łańcuszek aaaaaaaa Pajero nigdy w życiu nie miał na sobie łańcuszka no i zasadniczo nie mamy łańcuszka ale dobra dusza nam pożycza na szczęście. Kolejny zonk aport przedmiotu przewodnika. Z założenia myślałam o smyczy no ale, smycz nie jest wyposażeniem przewodnika! Sytuacje ratuje Marcina i wręcza nam kurtkę przeciwdeszczową w pokrowcu ufff.
Skończyła się praca w terenie idziemy losować kolejność ćwiczeń (kolejne zaskoczenie dla mnie). Każdy losuje własną kolejność tak samo jak każdy losuje własną kolejność wysyłania na stoły.
Wchodzimy na plac w 3 parze i najpierw idziemy na zostawanie. Długie zostawanie ze strzałami i moim dołączeniem do grupy. Zrobione uff jedno za nami.
Idziemy na posłuszeństwo.
Pierwsze stoły. Wysyłamy się prawy, środkowy, lewy. Do pachołka w miarę od pachołka chciał pójść najpierw na środkowy ale się zreflektował. Potem zawahaniem z mojej winy bo chciałam mu pomóc nie wiem po co. Ostatni stół perfekcyjnie.
Niestety z pełną świadomością jechałam z nie zrobioną komendą “do mnie” ratujemy się ale słabo nam wychodzi. Pajero ma dobrze wyćwiczone dostawianie się do nogi od razu.
Drugie ćwiczenie aport. Piękny ale z dostawieniem się od razu do nogi więc 0 pkt :( do dopracowania. Myślałam, że dostaniemy za to pkt karne ale było ostrzej niż się spodziewałam.
Kładka ruchoma - kolejny mój błąd wynikający z niedoczytania regulaminu. Sędzia pozwala mi poprawić ćwiczenie żebym wiedziała jak powinno wyglądać. Pies ma wskoczyć wtedy go zatrzymuję idę razem z nim zatrzymujemy się bez słowa na końcu i pies schodzi przy nodze a ja myślałam, że mam go zatrzymać na końcu tylko i ściągnąć ale zaliczyliśmy to ćwiczenie marnie bo marnie ale.
Drabina - kolejne zero. Błąd zwyczajnie sztubakowski. Żenujący powinnam wsadzić głowę w piasek. Ściągnęłam psa z drabiny i zamiast wykończyć pozycją zasadniczą najpierw pochwaliłam …. a potem wykończyłam no żesz k……...ć!
Chodzenie przy nodze - lekka dekoncentracja po strzale i zapomniałam się zatrzymać w środku grupy! AAAAAAAAAAAAAAAAAA! Zatrzymałam się dopiero koło sędziego. Gdzieś po drodze mamy kilka drobnych błędów ale to kwestia dotrenowania.
Tunel - pięknie, zawarował aż miło i znów ja zepsułam. Zamiast obejść tunel i podejśc na spokojnie za wszelką cenę chciałam jak najkrótszą drogą co poskutkowało odskoczeniem psa z obawy że na niego nadepnę ech te moje pomysły.
Noszenie - jedno z ćwiczeń których się obawiałam z uwagi na to, że po postawieniu na ziemię przez drugiego niosącego pies ma zostać co mogło być dla Księciunia trudne. A on co? no właśnie nic stał sobie i czekał aż go zawołam :)
Ostatnie ćwiczenie - komendy. Siad w marszu zrobione za to w przywołaniu pięknie zrobił ćwiczone ostatnio stój w przywołaniu zamiast leżeć :D no i kolejne niedoczytanie regulaminu czyli wydawało mi się że jest albo stój albo waruj a tymczasem z warowania pies ma zrobić na komendę stój czyli zmiana pozycji na odległość.
wynik 78 pkt i mnóstwo moich błędów.
Egzamin zaliczyliśmy choć nie tak jakbym tego chciała.
Wiele wiele do przetrenowania. Mamy nad czym pracować. Nie ma się co oszukiwać.
Cała grupa ma nad czym pracować więc ekipo do roboty!
Mamy trochę czasu do następnych egzaminów ale nie tak wiele jakby się zdawać mogło w zestawieniu z ilością pracy.
Powrót do domu bezproblemowy choć pogoda zaskakiwała różnorodnością niczym w kwietniu.
Teraz czas przemyśleć, popracować, dopracować, opracować ale to jutro a nawet we wtorek. Teraz czas na czerwone wino i sen.
Dziękuję za wsparcie Marcinowi, który tam ze mną pojechał i wszystkim trzymającym kciuki :)
27-11-2016
Idziemy z numerem 4 w swojej kategorii. Na pracę mamy 15 minut drugiego odnalezionego mamy ok 7 minuty. Wracamy na punkt startowy na omówienie pracy i tu pierwszy kubeł zimnej wody. To co było dobre na polskich egzaminach PSP tutaj nie ma zastosowania. Stres zrobił swoje, nie podałam tego co było oczywiste czyli taktyki poszukiwań a przecież była tak oczywista. No i nie mówi się do psa, zanim nie powie się do poszkodowanego. Dwa największe błędy. Pajerko dał z siebie wszystko starał się zapracować mój stres, przejąć go na siebie bardzo się starał. Dobrze, że chociaż w kluczowym momencie mu pomogłam wysyłając go we właściwą stronę.
Dobra ta część za nami 168 pkt zaliczone choć mogło być lepiej nie oszukujmy się.
Czekamy aż skończy się teren, w tym czasie możemy skorzystać i korzystamy z przeszkód.
Jeszcze rzutem na taśmę ostatnie dopytywania i zonk pies musi mieć łańcuszek aaaaaaaa Pajero nigdy w życiu nie miał na sobie łańcuszka no i zasadniczo nie mamy łańcuszka ale dobra dusza nam pożycza na szczęście. Kolejny zonk aport przedmiotu przewodnika. Z założenia myślałam o smyczy no ale, smycz nie jest wyposażeniem przewodnika! Sytuacje ratuje Marcina i wręcza nam kurtkę przeciwdeszczową w pokrowcu ufff.
Skończyła się praca w terenie idziemy losować kolejność ćwiczeń (kolejne zaskoczenie dla mnie). Każdy losuje własną kolejność tak samo jak każdy losuje własną kolejność wysyłania na stoły.
Wchodzimy na plac w 3 parze i najpierw idziemy na zostawanie. Długie zostawanie ze strzałami i moim dołączeniem do grupy. Zrobione uff jedno za nami.
Idziemy na posłuszeństwo.
Pierwsze stoły. Wysyłamy się prawy, środkowy, lewy. Do pachołka w miarę od pachołka chciał pójść najpierw na środkowy ale się zreflektował. Potem zawahaniem z mojej winy bo chciałam mu pomóc nie wiem po co. Ostatni stół perfekcyjnie.
Niestety z pełną świadomością jechałam z nie zrobioną komendą “do mnie” ratujemy się ale słabo nam wychodzi. Pajero ma dobrze wyćwiczone dostawianie się do nogi od razu.
Drugie ćwiczenie aport. Piękny ale z dostawieniem się od razu do nogi więc 0 pkt :( do dopracowania. Myślałam, że dostaniemy za to pkt karne ale było ostrzej niż się spodziewałam.
Kładka ruchoma - kolejny mój błąd wynikający z niedoczytania regulaminu. Sędzia pozwala mi poprawić ćwiczenie żebym wiedziała jak powinno wyglądać. Pies ma wskoczyć wtedy go zatrzymuję idę razem z nim zatrzymujemy się bez słowa na końcu i pies schodzi przy nodze a ja myślałam, że mam go zatrzymać na końcu tylko i ściągnąć ale zaliczyliśmy to ćwiczenie marnie bo marnie ale.
Drabina - kolejne zero. Błąd zwyczajnie sztubakowski. Żenujący powinnam wsadzić głowę w piasek. Ściągnęłam psa z drabiny i zamiast wykończyć pozycją zasadniczą najpierw pochwaliłam …. a potem wykończyłam no żesz k……...ć!
Chodzenie przy nodze - lekka dekoncentracja po strzale i zapomniałam się zatrzymać w środku grupy! AAAAAAAAAAAAAAAAAA! Zatrzymałam się dopiero koło sędziego. Gdzieś po drodze mamy kilka drobnych błędów ale to kwestia dotrenowania.
Tunel - pięknie, zawarował aż miło i znów ja zepsułam. Zamiast obejść tunel i podejśc na spokojnie za wszelką cenę chciałam jak najkrótszą drogą co poskutkowało odskoczeniem psa z obawy że na niego nadepnę ech te moje pomysły.
Noszenie - jedno z ćwiczeń których się obawiałam z uwagi na to, że po postawieniu na ziemię przez drugiego niosącego pies ma zostać co mogło być dla Księciunia trudne. A on co? no właśnie nic stał sobie i czekał aż go zawołam :)
Ostatnie ćwiczenie - komendy. Siad w marszu zrobione za to w przywołaniu pięknie zrobił ćwiczone ostatnio stój w przywołaniu zamiast leżeć :D no i kolejne niedoczytanie regulaminu czyli wydawało mi się że jest albo stój albo waruj a tymczasem z warowania pies ma zrobić na komendę stój czyli zmiana pozycji na odległość.
wynik 78 pkt i mnóstwo moich błędów.
Egzamin zaliczyliśmy choć nie tak jakbym tego chciała.
Wiele wiele do przetrenowania. Mamy nad czym pracować. Nie ma się co oszukiwać.
Cała grupa ma nad czym pracować więc ekipo do roboty!
Mamy trochę czasu do następnych egzaminów ale nie tak wiele jakby się zdawać mogło w zestawieniu z ilością pracy.
Powrót do domu bezproblemowy choć pogoda zaskakiwała różnorodnością niczym w kwietniu.
Teraz czas przemyśleć, popracować, dopracować, opracować ale to jutro a nawet we wtorek. Teraz czas na czerwone wino i sen.
Dziękuję za wsparcie Marcinowi, który tam ze mną pojechał i wszystkim trzymającym kciuki :)
27-11-2016